Część 2

Wymiana etykiet z rozlicznymi korespondentami, nie polegała tylko na wymianie etykieta za etykietę. Aby uzupełnić swoje zbiory, wysyłałem za granicę, najróżniejsze przedmioty, które kolekcjonowali moi korespondenci. Najczęściej były to znaczki pocztowe, za które otrzymywałem etykiety.

Specjalnie w tym celu zamawiałem po kilka abonamentów polskich znaczków czystych i kasowanych. Bo w owym czasie, kompletu znaczków nie można było nabyć ot tak sobie na poczcie /chociaż miały napis Poczta Polska/. Istniało specjalne przedsiębiorstwo monopolistyczne, które prowadziło abonament – oczywiście za odpłatnością. Po upływie kwartału, w którym znaczki się ukazały, można było je odebrać w odpowiednim sklepie filatelistycznym – również stanowiącym własność tego przedsiębiorstwa – monopolisty. Chodziło o to, żeby nie konkurować z innym państwowym przedsiębiorstwem, które sprzedawało znaczki polskie za granicą. Wiadomo, kolekcjoner był sprawniejszy niż nieruchawe przedsiębiorstwo i znaczki byłyby szybciej za granicą. A więc Polska nie miałaby dewiz!!! Nie zważając na urzędowe zastrzeżenia – ilość wysyłanych znaczków w jednym liście /o ile pamiętam 20 sztuk/, rejestracja wymiany w Polskim Związku Filatelistów, ścisłe przestrzeganie regulaminu wymiany /bo i taki władze wymyśliły/ i tym podobne bzdury, którymi władze PRL, próbowały powstrzymać swoich obywateli od niesłusznych kontaktów z „kapitalistami, imperialistami i podżegaczami wojennymi”, nie miałem w zasadzie problemów z wysyłką znaczków, bez względu na to, czy stanowiły one zastępczą walutę, gdy kupowałem etykiety np. w IPHC w Belgii lub opłacałem przynależność do klubów i stowarzyszeń, czy też służyły do wymiany za etykiety.

Z takiej wymiany pochodzi duża część moich zbiorów Belgii, Cejlonu, Filipin. Aby urozmaicić swoją ofertę, kupowałem też w sklepach filatelistycznych, zestawy znaczków ZSRR i tzw. krajów demokracji ludowej. Takie znaczki dla wielu moich korespondentów, stanowiły ciekawostkę, niedostępną w ich kraju. Najciekawszą transakcję znaczki za etykiety, była transakcja w relacji Polska-Włochy-Polska –Węgry_Polska. W latach 70-tych, wysyłałem polskie znaczki do BRUNO GUERRIERI z Sesto Fiorentino we Włoszech. On w zamian przysyłał mi włoskie magazyny pornograficzne, które z kolei wysyłałem do GABORA VINCZE z Zirc na Węgrzech. Od niego otrzymywałem serie węgierskich etykiet upominkowych 16 + 1 wydanych przez klub GYC.

Moim zdaniem są to etykiety nieoficjalne dla celów kolekcjonerskich. Jednakże ich istnienie odnotowywano w biuletynach filumenistycznych, drukując nawet spisy poszczególnych serii. Każda z serii drukowana była w kilku kolorach, zazwyczaj na papierze kredowym. Dostałem tych serii około 200, w tym nawet próby druków i kolorów. Zachowałem do kolekcji tylko te serie, które są związane z tematem „kosmos” a inne do dzisiaj służą, jako materiał wymienny. Różnorodność tematyki, np. środki transportu, architektura, flora i fauna, stroje ludowe itp. powoduje, że są one przyjmowane przez filumenistów, chociaż przy każdej przesyłce zaznaczam, że są to wydania klubowe.

Innym materiałem wymiennym, były widokówki, pomimo, że widokówki polskie były tak siermiężne, jak cała nasza ówczesna rzeczywistość. Przeważnie czarno-białe na szarym papierze, a jak już kolorowe, to w kolorach rozlewających się. A papier i tak był marny. Ale również za nie otrzymywałem wiele etykiet np. Rumunii /LADISLAS PIROVSKY z Jimboli/, Filipin /FLORENS FLORESCA z Naguilian/ czy też ZSRR /B. A. ZLYCHENSKIJ z Moskwy/. To tylko przykłady, bo takich kontaktów wymiennych, miałem wiele.

Największą transakcją „widokówki za etykiety”, była wymiana dokonana w kwietniu 1992 r. z Andrzejem Gruszeckim z Wielkopolskiego Klubu Hobbystów. Za przedwojenne widokówki z mojego zbioru, dostałem prawie 1000 sztuk etykiet z całego świata. Prawie 30%, to były różne typy etykiet polskich, ale wśród pozostałych były m.in. irackie, izraelskie, japońskie i wiele innych. Niestety, dopiero gdy w samotności obejrzałem naklejone na karty radzieckie serie upominkowe, na których mi zależało, okazało się, że są to reprodukcje wykonane na bardzo dobrym papierze, ale wycięte z jakiegoś wydawnictwa /książka, czasopismo?/. I to ja, stary filumenista, dałem się tak nabrać. Chociaż nie podejrzewam celowości działania Andrzeja, to dostałem nauczkę na przyszłość.

Wysyłałem też za granicę, najróżniejsze przedmioty kolekcjonerskie, za które otrzymywałem etykiety. Książki polskie, zarówno klasykę, jak i współczesne, wysyłałem do WASYLA BUCHŁAU ze Starej Budy. Do korespondentów ze Szwecji, wysyłałem opakowania od żyletek i opakowania od cukru! Popularne były też koperty pierwszego dnia obiegu /FDC/ i kartki z reprodukcjami malarstwa /WIERA ZIMINA i SOFIA BASZIST z Wołoskiego w ZSRR/.

Kilka udanych transakcji wymiennych, dokonałem z członkami Wielkopolskiego Klubu Hobbystów. Za stare pudełka od papierosów /stare – to znaczy z lat 50-tych i 60-tych/, dostałem od młodego kolekcjonera, kilkadziesiąt etykiet japońskich, częściowo naklejonych na kartach, z opisem w języku japońskim. Niestety trudności z przetłumaczeniem tekstu, nie pozwalają mi ustalić i wieku, ale niskie numery wpisane pod naklejonymi etykietami /301-306/, rokują nadzieję, że mogą to być klasyki. Etykiety, były kiedyś własnością wuja tego młodego kolekcjonera. Są piękne, chociaż tylko z napisami. Drukowane są na papierze, przypominającym aksamit i w kolorach, które do dzisiaj zachowały swoją wyraźną barwę.

Kiedyś od DAE JUNG HONG z Korei Południowej, otrzymałem w prezencie, lalki w koreańskich strojach ludowych. Po wielu latach wymieniłem je z kolekcjonerką lalek z Pałacu Kultury p. Jankowską na kilkadziesiąt japońskich pudełek zapałczanych – nowych z zapałkami. Miała do nich dostęp, przez synową Japonkę, uczestniczkę konkursu skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego, który odbywa się cyklicznie w Poznaniu.

Przez wiele poprzednich stron, wyjaśniałem, w jaki sposób powstawała moja kolekcja etykiet zapałczanych – w drodze wymiany z wieloma filumenistami i kolekcjonerami z innych dziedzin. Był to sposób podstawowy ale nie jedyny.

Pierwszych zakupów etykiet, dokonywałem w różnych kioskach „Ruchu” w miejscowościach, w których aktualnie przebywałem prywatnie, czy też służbowo, oraz w Klubie Międzynarodowej Prasy i Książki w Poznaniu przy ul. Ratajczaka – narożnik 27 Grudnia. Działo się to jeszcze przed nawiązaniem wymiany zagranicznej w szerszym zakresie. Były to etykiety polskie z lat 1962-1968, sprzedawane w zestawach po 20 sztuk etykiet. Każda celofanowa torebeczka, zawierała etykiety z jednaj fabryki: Bystrzyca, Czechowice, Częstochowa, Gdańsk i Sianów i była określana jako seria z kolejnym numerem. Bardzo rzadko były to faktycznie serie, a jeżeli były, to i tak często niekompletne.

Dla mnie stanowiły jednakże zaczątek moich zbiorów. Z mojej dokumentacji wynika, że każda z fabryk miała około 30 takich zestawów. Kupowałem je w dużych ilościach, bo cena była bardzo przystępna – tylko 2,50 zł za zestaw. Później pojawiły się w sklepach filatelistycznych, zestawy po 100 sztuk. Trochę droższe, ale i tak wiele ich kupowałem. W tych zestawach, były etykiety z różnych fabryk, a zdarzały się nawet etykiety gabinetowe. Gdy władze zorientowały się, że na etykiety zapałczane jest jakiś popyt, wprowadziły abonament filumenistyczny.

Należało złożyć zamówienie w sklepie filatelistycznym i po pewnym czasie /raczej dłuższym niż krótszym/, można było otrzymać za określoną cenę /niezbyt wysoką/ zestawy polskich „nowości”. Piszę w cudzysłowie, gdyż te „nowości” były znacznie opóźnione, w stosunku do daty rzeczywistego wydania. Przeważnie przeszło pół roku. Zamówienie jednego abonamentu, kosztowało 15 zł i podpisem należało potwierdzić znajomość warunków abonamentowych określających warunki odbioru, cenę, możliwości niedostarczenia niektórych wydań itp. Podkreślić należy, że abonamentem zarówno filumenistycznym, jak i wspomniany powyżej filatelistycznym, zajmowało się Przedsiębiorstwo Upowszechniania Prasy i Książki „Ruch”, będące własnością Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Nie przeszkadzał mi dostarczyciel etykiet na abonament, ani tez opóźnienia w jego realizowaniu, bo moi korespondenci, brali każde etykiety bez względu na datę wydania. Takie zestawy z abonamentu, nosiły nazwy „N” i „S” i w zależności od tego, zawierały tylko etykiety na pudełka zwykłe i gabinetowe /w tym eksport/ – zestawy „N”, lub też wszystkie rodzaje etykiet, całostek i książeczek.

Tu już nie było podziału na poszczególne fabryki. Teoretycznie były to wszystkie wydawane etykiety, ale zdarzały się braki. Zamawiałem najpierw po 10 abonamentów każdego rodzaju, ale potem, w miarę uzyskiwania innych źródeł, ograniczyłem swoje zamówienia. W abonamencie etykiety zwykłe kosztowały po 12,5 gr za sztukę a książeczki 1,-zł za sztukę. Takim źródłem pozyskiwania etykiet, był wspomniany już STANISŁAW CHANEK z Czechowic-Dziedzic, od którego kupowałem etykiety polskie. Małe po 10 gr za sztukę, eksportowe po 15 gr, a gabinetowe po 70 gr. W tym czasie zarabiałem około 2.500,- zł miesięcznie, tak że nawet duże zakupy nie były dla mnie żadnym obciążeniem. Przez okres VIII.1965 – XII.1966 r. zakupiłem przeszło 2.500 etykiet małych i około 250 etykiet gabinetowych, nie licząc eksportu. Na podobnych zasadach, w tym samym okresie, zakupiłem lub wymieniłem na inne etykiety, jeszcze przeszło 3.100 etykiet małych i wiele etykiet gabinetowych.

Nie były to jednakże największe zakupy etykiet do mojej kolekcji i dotyczyły tylko etykiet bieżących. Kupowałem również zbiory, zawierające oprócz etykiet polskich, również etykiety zagraniczne. Pierwszego zakupu dokonałem w Poznaniu w początku lat 70-tych i dotyczył on etykiet polskich z lat 1960-1965. Do dnia dzisiejszego nie zadałem sobie trudu, policzenia, ile tych etykiet było. Kupiłem po prostu wiązki jednakowych etykiet, po kilkaset etykiet w wiązce. Licząc szacunkowo, mogło to być 30.000 do 40.000 etykiet, zwykłych i eksportowych /małych i średnich/. Do dzisiaj mam je ułożone w pudełkach i sięgam po nie gdy wyczerpuje się podręczny zapas dubletów.

W latach 80-tych, moje zainteresowania filumenistyczne, były już szerzej znane w Poznaniu /działalność w Wielkopolskim Klubie Hobbystów, prasa, telewizja, wystawy/ i zaczęli się do mnie zgłaszać ludzie, którzy chcieli sprzedać swoje zbiory. Jednym z nich był pracownik Zachodniej Dyrekcji Kolei Państwowych w Poznaniu, z którym zapoznałem się w Kole Pracowników Kolejowych Polskiego Związku Filatelistów. Zaoferował mi do sprzedaży, zestawy polskich etykiet z abonamentu „N” i „S” z lat 1965-1978 r. o nominalnej wartości 975,- zł, które zakupiłem za 1.500,-zł. Zarabiałem wtedy 11.000,-zł, na etacie, a ponadto miałem jeszcze pół etatu i zlecenia. Było mnie więc na to stać, bez uszczerbku dla budżetu domowego. W tych zestawach, było przeszło 3.500 polskich etykiet wszystkich rodzajów. Jednakże największą radość sprawiło mi to, że ten kolega – działacz KS „Warta”, po usłyszeniu kim był mój Ojciec, podarował mi odznakę klubową w wersji złotej.

W lutym 1984 r. odszukał mnie były filumenista i zaproponował sprzedaż 12 albumów, z wklejonymi prawie 14.000 etykiet – głównie ZSRR, Czechosłowacji i Polski, ale były też etykiety z innych krajów. Miałem wtedy stosunkowo duże oszczędności, więc kwota 5.000,-zł, którą zapłaciłem, wydawała mi się do przyjęcia. Kilkaset etykiet, zwłaszcza tych z lat 1950-1960, uzupełniło moje zbiory. Pozostałe posłużyły jako materiał wymienny.

W grudniu 1987r. w czasie wyjazdu do Nowej Soli, na zaproszenie p. Jerzego Bonisławskiego, zakupiłem od niego, prawie 5.000 etykiet, głównie ZSRR z lat 1960-1964, oraz kilkadziesiąt ciekawych pudełek. Zapłaciłem 9.000,-zł, co nie stanowiło nawet 25% moich miesięcznych zarobków. Oferował mi też tanio oszklone ekrany wystawowe, ale zniechęciły mnie do zakupu kłopoty z transportem, gdyż jego koszty byłyby większe niż cena ekranów. Historia tego zakupu, miała swój dalszy ciąg. W 2009 r. a więc po upływie 21 lat, odezwała się wdowa po sprzedawcy, informując mnie, że znalazła jeszcze trochę etykiet. Na moją prośbę, nadesłała do oceny 7 kart z etykietami. W sumie było ich 101 sztuk – Polska, ZSRR, Czechosłowacja i Dania. Nic szczególnego, częściowo serie niekompletne. W liście przesłałem 10,-zł, jako rekompensatę za opłaty pocztowe.

W lipcu 1988 r. zakupiłem 605 pudełek zapałek /nowych i używanych/ polskich i zagranicznych, oraz przeszło 1000 szt. Etykiet polskich. Wśród nich, znalazło się pudełko przedwojenne w stanie nowym, częściowo z oryginalnymi zapałkami z etykietą nr kat. S21a – napis „Impregnowane” na półsłońcu. Była to nowość w mojej kolekcji i rekompensowała dużą część zapłaty, która wyniosła 5.000,-zł, przy miesięcznym zarobku na etacie 35.000,-zł.

Od stycznia do czerwca 1990 r. dokonałem transakcji mojego życia. Od pracownika Muzeum Archeologicznego w Poznaniu /o znanym nazwisku/, zakupiłem 248 sztuk pudełek zapałczanych z lat 1920-1945, w tym kilka klasyków – pudełka fabryki Bracia Stabrowscy w Mszczonowie i w Poznaniu, fabryki „Iskra” w Poznaniu. Jedno z pudełek ma etykietę nie ujętą w polskich katalogach. Podobno pudełka te służyły, do przechowywania drobnych artefaktów. Było wśród nich dużo dubletów, ale 76 sztuk uzupełniało moje zbiory. Jedno z nich, z etykietą – spodówka, która nie była ujęta w katalogu, wysłałem do STANISŁAWA CYPSERA, który umieścił ją w „Ilustrowanym Katalogu Polskich Etykiet Zapałczanych 1925-1944”, pod nr R-417. Z tego tytułu, rozpierała mnie kolekcjonerska duma. W sumie za te wszystkie pudełka i 10 etykiet Polskiego Monopolu Zapałczanego z lat 1925-1939 /w tym 8 sztuk do zbioru/, zapłaciłem 230.000,-zł, co przy rozpoczynającej się gwałtownie inflacji, nie było ceną wygórowaną. Moje zarobki w tym okresie, ze wszystkich źródeł, przekraczały już wtedy pół miliona złotych.

Ostatnim moim dostawcą był w latach 1998-2002, emerytowany dziennikarz Henryk Hauffe, u którego nabyłem prawie 1.400 etykiet polskich i zagranicznych, oraz prawie 500 pudełek zapałczanych z całego świata. Sprzedawca, przez wiele lat był tłumaczem na Międzynarodowych Targach Poznańskich i otrzymywał pudełka od wystawców. Ale nie tylko, gdyż wśród nabytków, było pudełko z zapałkami z czasów Generalnego Gubernatorstwa – nadruk niemiecki na polskiej etykiecie z półsłoneczkiem. Było też kilka kompletów różnych polskich etykiet książeczkowych, w opakowaniach zbiorczych m.in. zestaw zapałek „GROM” – niestety niekompletny. W sumie to wszystko kosztowało mnie, na przestrzeni 4 lat niecałe 300,-zł /już po denominacji/ a więc nie 30% miesięcznego przychodu z czynszu najmu za mieszkanie na I piętrze, które w tym czasie wynajmowałem różnym firmom.

Tylko jeden raz dokonałem zakupu na aukcji internetowej i to przy pomocy syna. Ja o komputerze, a tym bardziej o Internecie, nie mam żądnego pojęcia. Za 15,-zł nabyłem zestaw pudełek gabinetowych z reprintami etykiet austriackich z końca XIX w. wyprodukowany na Węgrzech. Na tych aukcjach, pokazują czasami ciekawe etykiety, ale mój analfabetyzm komputerowy, uniemożliwia mi korzystanie z tego źródła.

W czasie moich wyjazdów zagranicznych i krajowych, zawsze starałem się zakupić, jakieś ciekawe pudełka zapałek. Gdy w 1963 r. pierwszy raz byłem w ZSRR, kupiłem w GUM /Gławnyj Uniwersalnyj Magazyn/ w Moskwie zestaw upominkowy, wydany na Expo-58 w Brukseli. Jakim cudem znalazł się on na stoisku w domu towarowym w Moskwie? Nie spotkałem w Polsce etykiet z tego zestawu /nr kat. 33/, nie mówiąc już o komplecie, składającym się z 16 pudełek z wzorami ludowych haftów /po 2 pudełka każdego wzoru/ i bocznego paska. Nigdy też nie otrzymałem takich etykiet od moich licznych korespondentów z ZSRR. Jest to więc jeden z najcenniejszych obiektów mojej kolekcji. Z tej samej podróży, przywiozłem zestaw upominkowy „Soczi” /nr kat. 49/ i kilkanaście zestawów etykiet radzieckich, pakowanych po 100 sztuk. Również wyjazd do Pragi w 2002 r. przyniósł obfity plon – zakupiłem kilka zestawów upominkowych m.in. z reprodukcjami starych etykiet z czasów austro-węgierskich.

Wiele ciekawych pudełek, przywiozłem z wyjazdów krajowych do Bystrzycy Kłodzkiej, Wrocławia, Zielonej Góry, ale też do maleńkich miejscowości w rodzaju Zbąszynka czy Bytomia Odrzańskiego. Od kilku lat, ciekawych zakupów dokonuję w Dzień Wszystkich Świętych, przed Cmentarzem Górczyńskim. Kupując znicze, zawsze proszę i o zapałki. Przeważnie są to jakieś ciekawostki – import dla polskich firm z Białorusi, Ukrainy czy też Rosji.

Kolejnym źródłem pozyskiwania etykiet zapałczanych do mojej kolekcji, były darowizny. Najciekawszym darczyńcą, był EDWARD GAZIŃSKI, z którym zapoznałem się w Wielkopolskim Klubie Hobbystów. Poczynając od roku 1985 aż do roku 2000, przekazał mi w częściach całą swoją kolekcję. Były to etykiety luzem, jak i opracowane tematycznie, na różnych kartach albumowych, wydawnictwa filumenistyczne i wreszcie albumy ze zbiorami tematycznymi np. „Zapałki na etykietach”. Niektóre zbiory rozparcelowałem, inne zachowałem w całości, zaznaczając zawsze, że ich twórcą jest Edek. W sumie przez te wszystkie lata, otrzymałem od Edka prawie 6.000 różnorakich etykiet, całostek i książeczek. Otrzymałem też wiele unikalnych arkusików filumenistycznych, w tym pierwsze polskie, z wystaw filumenistycznych w Warszawie i Gdańsku.

Ze STEFANEM ANIOŁĄ zapoznaliśmy się w kółku biologicznym Młodzieżowego Domu Kultury, gdzieś w latach 1955-1956. Później znaleźliśmy się wśród grupy inicjującej Założenie Wielkopolskiego Klubu Hobbystów Pałacu Kultury w Poznaniu. Stefan, jako każdy kolekcjoner, oprócz swoich podstawowych zainteresowań, miał w swoich zbiorach również etykiety zapałczane i pudełka od zapałek z różnych stron świata. Przy różnych okazjach, a najczęściej były to imprezy gwiazdkowe Klubu lub prywatne spotkania wybranych kolekcjonerów, obdarowywał mnie tymi walorami. W sumie otrzymałem od niego, przeszło 1.500 etykiet zapałczanych i około 100 różnych pudełek m.in. holenderskie pudełko „wiatraczkowe”, wykonane z porcelany.

Mój brat JERZY, przekazał mi na początku lat 70-tych, album z rocznikami polskich etykiet zwykłych z lat 60-tych, które nabywał w abonamencie. W sumie było to kilkaset etykiet. Etykiety uzupełniły moje zapasy, a karty albumowe posłużyły do wklejania innych zbiorów.

Wiele etykiet i pudełek, otrzymałem w prezencie od moich zagranicznych znajomych. GŰNTHER KOCH z Lipska przysłał mi dwukrotnie /1988 i 2009/ prawie 160 sztuk pudełek /głównie NRD, w tym większość upominkowych/. Ciekawostką był projekt zestawu upominkowego 16 + 1 z czasów NRD zatytułowany „Unfallschutz”, który Gűnther wykonał w czasie studiów artystycznych. Poznaliśmy się w Poznaniu, gdy mieszkał u nas na tzw. „kwaterze targowej” w czasie MTP (Międzynarodowe Targi Poznańskie). Potem pisaliśmy do siebie i był u nas prywatnie z żoną i dziećmi. Kontakt się jednak urwał i ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu, któregoś przedpołudnia zadzwonił do mnie z Lipska w 2002 r. z prośba o kontakt listowy. List mój jednakże wrócił, gdyż miałem jego stary adres, jeszcze z czasów NRD. Dopiero, gdy przysłał życzenia świąteczne i podał nowy adres, nawiązaliśmy kontakt. Od tego czasu, wymieniamy listy i życzenia. Moje listy są z reguły krótkie, gdyż język niemiecki prawie wywietrzał mi z głowy.

Z BALYSEM STUKIENASEM zapoznaliśmy się w 1990 r. w czasie wycieczki do Wilna. Podszedł na ulicy do Małgorzaty i po krótkiej rozmowie zapytał, czy możemy mu przysłać zaproszenie do Polski. Dlaczego nie? Po paru listach i wysłaniu urzędowego zaproszenia, gościł u nas kilka dni, załatwiając swoje handlowe interesy. Przywiózł mi w podarunku przeszło 1.600 etykiet, przeważnie radzieckich z lat 1959-1975, ale też wiele litewskich. Potem kontakt się urwał i kilkakrotnie zastanawialiśmy się, jak sobie daje radę w warunkach niepodległej Litwy, bo jego marzeniem był wyjazd na Zachód.

Nasi przyjaciele z Holandii NINA I LOEK POT, przywieźli mi we wrześniu 2005 r. prawie 500 etykiet zwykłych i książeczkowych, kilkanaście pudełek, oraz kilkaset całostek – niestety prawie w 90% źle przeciętych. Z tego powodu, mogą służyć tylko jako wzory. Wśród etykiet, znalazłem polski eksport międzywojenny nr kat. 061. Jest to prawdziwy rarytas, jedyna etykieta tego rodzaju w moim zbiorze. Właścicielem przekazanych mi etykiet, był kolega Loeka, który zrezygnował z filumenistyki. W podziękowaniu, przesłałem mu kilka samochodzików typu „matchbox”, które zaczął zbierać.

Wzruszającą darowizną, było przeszło 20 polskich etykiet przedwojennych z serii „Stroje ludowe”. Otrzymałem je od sąsiadki p. Elżbiety Wyszomirskiej, która miała je wlepione w zeszycie od geografii z lat 30-tych. Zeszyt przetrwał wojnę, a etykiety znalazły się w moim posiadaniu. Są niestety uszkodzone. Mają obcięte napisy „Polski Monopol Zapałczany” od góry i „Cena 8 gr. Przeciętnie po 48 zapałek” – od dołu. Ale rysunek i kolorystyka są zachowane w idealnym stanie. Chciałem je kiedyś zrekonstruować, używając do tego kserokopie posiadanych całych etykiet z tej serii. Ale zrezygnowałem. Straciłyby autentyczność.

W czasie gdy działał Wielkopolski Klub Hobbystów, zdarzało się że na nasze spotkania przychodzili całkiem obcy ludzie i przynosili dla mnie różne etykiety. Czasem sami przestali je zbierać, czasem była to pozostałość po kimś z rodziny. Nigdy nie trafiały się jakieś rarytasy, ale było to bardzo miłe.

Od Janusza Skorupskiego, kolegi z początkowych lat mojej pracy w Zarządzie Zaopatrzenia Materiałowo-Technicznego ZDOKP w latach 1963-1967, dostałem 29 pudełek zapałczanych z różnych stron świata /przeważnie z zapałkami/ w tym kilka z Nowej Zelandii, które były dla mnie zupełną nowością.

Zresztą w pudełka od zapałek zaopatrywali mnie wszyscy znajomi i koledzy, przywożąc z każdego wyjazdu zagranicznego po kilka sztuk. Również moja żona, wykorzystuje swoje coroczne wycieczki, aby uzupełnić mój zbiór zapałek. Cieszę się z nich bardziej, niż z innych prezentów o wartości materialnej.

I w końcu muszę wspomnieć o prezentach od moich dzieci. Zarówno Ania z Karolem, jak i Michał z Magdą, starają się uzupełniać przy różnych okazjach moje zbiory, obdarowując mnie etykietami. W 2000 r. otrzymałem od Karola, jeszcze przed ślubem z Anią, przeszło 1.200 etykiet polskich z lat 1960-1975, którymi uzupełniłem moje zapasy etykiet do wymiany. Na gwiazdkę 2005 r. otrzymałem od Michała i Magdy 300 różnych etykiet, z których większość była dla mnie nowością, w tym kilka klasyków.

Ostatni prezent, otrzymałem od znajomego właściciela antykwariatu „ROSA” p. Leonarda Rosadzińskiego. Był to zbiór zbiór różnych etykiet polskich z lat 1965-1969, naklejonych na kartach. Nie był on w dobrym stanie, ale po odklejeniu wykorzystałem etykiety w swoim zapasie wymiennym. Najbardziej cieszyłem się jednak z „Informatora Filumenistycznego” wydanego w 1968 r. przez Muzeum Filumenistyczne w Bystrzycy Kłodzkiej oraz z broszury „Zapałki, zapałki, zapałki…” z 1950 r. Oba te wydawnictwa były dla mnie zupełną nowością i uzupełniły biblioteczkę filumenistyczną.

Przedstawiłem obszernie, na wielu stronach metody pozyskiwania etykiet do mojej kolekcji. Czas więc, przedstawić ją samą – kolekcję filumenistyczną Wojciecha Rybarczyka.

Już w chwili zapoczątkowania kolekcji stanąłem przed dylematem, jakie etykiety zbierać? I to nie ze względu na ich temat, czy też kraj pochodzenia. Było pewnikiem, że będą to etykiety jednopłaszczyznowe, bo wtedy nikt u nas jeszcze nie myślał o całostkach i książeczkach. Pudełka zapałek, były produkowane z drewnianej taśmy, oklejonej papierem /przeważnie koloru niebieskiego/ i na jednej z płaszczyzny, naklejano etykietę. I właśnie to naklejanie stanowiło problem. Czy zbierać etykiety odklejane z pudełek, czy też fabrycznie nowe. A może odcinać etykietę wraz z częścią drewnianej taśmy od pudełka? Ten ostatni sposób wydawał się z góry najgorszy z uwagi na grubość takiej etykiety.

Bardzo szybko zorientowałem się, że jeżeli ograniczę się do etykiet odklejanych to kolekcja będzie rosła bardzo powoli, albo nawet zatrzyma się w rozwoju. Dostępność zapałek była ograniczona rejonizacją sprzedaży a kupowanie ich w ilościach potrzebnych dla rozwoju kolekcji i na wymianę, było niemożliwością. Pozostawały etykiety tzw. „czyste”, to znaczy w takim stanie, w jakim wyszły z drukarni i trafiły do fabryki i na nich się głównie skupiłem. Nie znaczy to jednakże, że etykiety „odklejane” traktowałem jako coś gorszego. Wręcz przeciwnie, w okresie późniejszym, większość starych etykiet w mojej kolekcji pochodziła z pudełek.

I tak zastosowałem system mieszany, co było jedynym logicznym wyjściem z sytuacji. Ale spotykałem się też z filumenistami, którzy zbierali tylko etykiety odklejane, co miało być dowodem ich autentyczności. Miałem w takich sytuacjach problemy z wysyłaniem materiału wymiennego, gdyż musiałem etykiety nowe sztucznie postarzać. Stosowałem kąpiele wodne, pocieranie rysunku, sztuczne uszkodzenia i zabrudzenia. Nie było to może zbyt etyczne, ale skuteczne. Spotykałem się też z sytuacjami, gdy kolekcjoner tworzył dwa zbiory – jeden z etykiet odklejanych a drugi, równoległy z etykiet nowych. Do dzisiaj nie rozumiem, jaki był cel takiego postępowania.

Nigdy nie starałem się policzyć mojej kolekcji. Nie ilość jest przecież najważniejsza. Biorąc jednakże pod uwagę poszczególne już opracowane jej części przyjmuje szacunkowo, że mam około 70.000 etykiet zapałczanych, całostek i etykiet książeczkowych oraz drugie tyle /a może dużo więcej/ w zapasie wymiennym. Nie policzyłem również pudełek zapałczanych, chociaż mam ich zdecydowanie mniej – przypuszczam, że około 3.000. Zbiór pudełek powstał w zasadzie przypadkowo, głównie z darowizn znajomych i kolegów, którzy uważali, że jeżeli interesują mnie etykiety zapałczane, to na pewno również pudełka od zapałek. Przyjmowałem te podarunki nie chcąc nikogo urazić. Z upływem czasu, zacząłem jednak dostrzegać ich piękno, różnorodność i przeznaczenie. Inaczej wyglądały radzieckie zapałki do użytku w gospodarstwie domowym, a inaczej szwedzkie do damskich torebek. Zwłaszcza, zaintrygowały mnie, wszelkiego rodzaju zapałki upominkowe. I tak zacząłem odkładać pudełka do szuflady, potem do szuflad, do kartonu, do kilku kartonów. Teraz mam na strychu, kilkanaście dużych kartonów z pudełkami zapałek. Ułożonych jak leci – bez podziału na tematy, przeznaczenie, kraj, pochodzenie. Może dostanę jeszcze czas od Pana Boga na ich uporządkowanie. Naprawdę warto, bo tak jak w żadnej innej części kolekcji, w tych pudełkach, zawarta jest przyjaźń i bezinteresowność. Chciałbym je więc usystematyzować według kraju pochodzenia – osobno pudełka i osobno zapałki książeczkowe.

Wśród pudełek, mam wiele wyprodukowanych przed 1945 r. w tym kilkadziesiąt polskich z lat 1925-1944 a nawet kilka wcześniejszych. Najbardziej cenię te z serii „Stroje ludowe”. Moim zdaniem są to najpiękniejsze etykiety z lat międzywojennych. Nawet ładniejsze, od „złotej serii” z widokami zabytków. Ciekawostka – mam w zbiorze więcej pudełek z etykietami tej serii niż luźnych etykiet. Cenię sobie pudełka ze sloganami reklamowymi dotyczącymi Powszechnej Wystawy Krajowej w Poznaniu w 1929 r. oraz pudełka z fabryki zapałek „Bracia Stabrowscy”, która mieściła się w Poznaniu przy ul. Wenecjańskiej na Chwaliszewie.

Stare pudełka niemieckie z końca XIX i początku XX wieku, stanowią ozdobę kolekcji. Zwłaszcza to z fabryki „Max Pohl und Sine In Zanow” z wyróżnikiem „18”. Obecnie jest to Sianów k. Koszalina, gdzie po wojnie długo istniała fabryka zapałek. Mam też pudełko zapałek fabryki „A.Jandorf und Co” z Berlina /znak „28” – to chyba Coswig?/, oraz pudełko fabryki „Deutsche Zűndholzfabriken A. G. Vordam” po zapałkach „Priester Holzer” tj. zapałki kapłańskie. Ciekawa msza! Z okresu wojennego mam pudełka zapałek Deutsche Zűndwaren Monopolgesellschaft o nazwie „Weltholzer” /znaki „15” i „103” tj fabryki w Augsburgu i Mannheim /dwa rozmiary pudełek/.

Mam tez kilka przedwojennych pudełek polskich, które po wybuchu wojny, zostały opatrzone na etykietach niemieckich napisami „Zűndholz Monopol In General Gouvernement” oraz pudełko „Sicherheitz Zűndholzer”, wyprodukowane przez Zűndholz Fabryk In Tschechowitz, czyli po prostu w naszych zagrabionych Czechowicach /kat. Nr F 2br./. Wszystkie te pudełka zaliczam do zbioru pudełek polskich. Do tego zbioru należy tez bez wątpienia, pudełko o ciekawej przeszłości. Mam w swoim zbiorze, przeszło 50 tych pudełek – jednakowych. Gdy w 1945 r. zajęliśmy tzw. „Ziemie Odzyskane”, w polskie ręce przeszła m.in. fabryka w Zanow czyli obecnym Sianowie. Kradnąca wszystko Armia Czerwona, nie zainteresowała się widocznie zapasami półfabrykatów tj. pudełek z nalepionymi etykietami „Sicherheitz Sturm Zűndholzer” ze znakiem „176”, Pudełka były bez zapałek. Władze polskie skorzystały z okazji i na tych pudełkach, nalepiały etykietę zapałek „Sztormowe” nr kat. M 61p.. Tematycznie pasowało. I tak powstało jedyne w swoim rodzaju pudełko polsko-niemieckie. W jaki sposób kilkadziesiąt takich pudełek trafiło do Poznania, to już chyba nigdy nie da się ustalić. Ja zakupiłem je wraz z ogromną ilością etykiet i innych pudełek w latach 70-tych.

Wśród kilku tysięcy pudełek, w moim zbiorze, znajdują się tzw. opakowania zbiorcze, w których znajdują się pudełka z jednej serii. Mogą one zawierać od dwóch do kilku pudełek – często różnego formatu, jak np. radzieckie czy czechosłowackie zestawy upominkowe. Mam też tzw. zapałki „wiatraczkowe” – z jednego opakowania wysuwa się w czterech kierunkach zwykłe pudełko, jak gdyby skrzydła wiatraka. Ale może to tez być kilka /3-4/ pudełek wysuwanych w jednym, czy dwóch kierunkach. Szczególny „wiatraczek” wyprodukowany w PRL. Chcąc urozmaicić rynek pamiątek, wykorzystano widokówki, z różnych miast m.in. z opera poznańską czy też Parkiem Kultury i Wypoczynku w Chorzowie. Widokówki, obciągnięto folią, przyklejono do kartonika, całość przyklejono do 8 pudełek zwykłych zapałek, od spodu doklejono kolejny kartonik, obłożony papierem drewnopodobnym. Jeszcze tylko doklejono, do każdego kawałek czerwonej tasiemki, aby pudełko lepiej się wyciągało i mamy „Zapałki Upominkowe” produkcji Czechowickich Zakładów Przemysłu Zapałczanego w cenie 50,-zł za jeden „upominek”. Ciekawostka, ale i zgroza, zwłaszcza, jeżeli ma się do porównania upominkowe „wiatraczki” holenderskie, szwedzkie, czy też inne.

Dużą część kolekcji moich pudełek, stanowią tzw. zapałki „książeczkowe”. Są to tekturowe opakowania, z których wydziera się lub wyłamuje zapałki. Zapałki mogą być tekturowe lub drewniane – ostatnio przeważają tekturowe. Są to przeważnie zapałki reklamowe tak gdzieś w 95%. Ale kiedyś stanowiły one ładne serie. W latach 60-tych, takie zapałki z ciekawą tematyką /kwiaty, konie/, produkowane były w USA przez Ohio Match Company. Ale również w wielu innych krajach. Obecnie jednak są one trudne do skompletowania. Mam kilka takich serii w swoich zbiorach, ale nie mam pewności, czy są one kompletne. Nikt raczej nie zachowywał całych książeczek, a po zużyciu zapałek opakowania z reguły wyrzucano. Wiele zapałek z różnych krajów, reklamuje turystykę – mam takie zapałki np. z Finlandii. Ciekawostką jest amerykańska książeczka formatu pięciokrotnego, reklamująca Doylestown, zwane amerykańską Częstochową. Jednakże większość tego nieuporządkowanego jeszcze zbioru zapałek książeczkowych, to książeczki reklamowe z nazwą firmy, hotelu, restauracji itp. Nic ciekawego, chyba, że ktoś zbiera je w układzie tematycznym.

Wracam jednak do głównego nurtu moich zainteresowań filumenistycznych – do etykiet. Rozpoczynając ich kolekcjonowanie, miałem z natury rzeczy największy, a początkowo nawet jedyny dostęp do etykiet polskich i dlatego moja pierwsza kolekcja to była

POLSKA OD 1945 r.

W tej kolekcji znalazły się na przestrzeni lat, etykiety Polskiego Monopolu Zapałczanego /lata 1945-1951/, etykiety Polskiego Przemysłu Zapałczanego /lata 1951-1954/ i etykiety Zakładu Przemysłu Zapałczanego w Bystrzycy, Czechowicach, Częstochowie, Gdańsku i Sianowie /od 1955 r. do zamknięcia poszczególnych fabryk/.

Na dzień dzisiejszy (2013 – przyp. red.), zapałki produkują tylko fabryki w Bystrzycy i Czechowicach, oraz fabryka – muzeum w Częstochowie. Jednakże coraz trudniej, a właściwie niemożliwością jest znaleźć na tych produktach etykiety – chyba, że na prywatne zlecenie. Prawie 100% produkcji, to tzw. całostki tj. kartoniki formowane w pudełka z wydrukowanym na większej płaszczyźnie lub na obu płaszczyznach /górnej i dolnej/ obrazkiem i napisem. Czasem bardzo atrakcyjnym, czasem wręcz prymitywnym. Szczególnie nadruki obrazków i napisów na pierwszych polskich całostkach, były koszmarne – cudaczne kolory, rozlewający się druk i przedziwna tematyka. Produkcja zapałek z etykietami, zakończyła się w latach 80-tych.

W mojej kolekcji etykiet polskich, zgromadziłem około 85% etykiet od zapałek różnych typów, używanych na rynku krajowym i około 60% etykiet przeznaczonych na zapałki eksportowe. Etykiety mam wklejone w porządku ustalonym na podstawie katalogów, na kartach własnego wyrobu. Każda etykieta formatu normalnego, znajduje się w ramce formatu 6 x 6 cm. Ten wymiar przejąłem od E. GAZIŃSKIEGO, gdyż uznałem, że jest najbardziej ekonomiczny. Stosuję go od wielu lat, we wszystkich zbiorach. Maksymalnie na karcie, znajduje się 12 etykiet, ale standardem jest 5 lub 10 etykiet tzn. po jednym lub dwóch wzorach z każdej fabryki.

Bo w czasach PRL-u, w zasadzie każda fabryka wydawała etykiety takiego samego wzoru, różniące się tylko kolorem, nazwą Zakładu a czasami wielkością, co miało również wpływ na cenę zaznaczoną na etykiecie. ZPZ w Gdańsku i przez pewien okres w Bystrzycy, stosowały etykiety mniejszego formatu, na mniejszych pudełkach. Poszczególne roczniki etykiet, naklejone na kartach, przechowuję w teczkach, które kiedyś skombinowałem, w czasie mojej pracy w Biurze Inwestycji ZDOKP, gdzie służyły do przechowywania dokumentacji technicznej. Zamiast na makulaturę, trafiły do mnie i teraz przechowują różne moje zbiory filumenistyczne.

Aktualne zbiory polskie, przechowywane są w 9 teczkach, zawierających prawie 1400 kart z przeszło 6000 etykiet krajowych /zwykłych i gabinetowych/, eksportowych w trzech formatach, etykiet importu ubocznego tj. z zapałek zagranicznych, które sprzedawano w Polsce i etykiet specjalnych. Wśród tych ostatnich, są etykiety klubowe, filumenistyczne, metalowe, upominkowe itp. Jednakże większość etykiet filumenistycznych dużego formatu /kilkaset sztuk/ i to zarówno drukowanych na papierze, jak i na kartonie, czy metalu, przechowuje w odrębnym pudełku, gdyż ich wklejanie na karty, wymagałoby, właśnie z uwagi na ich wymiary, kilkuset kart. Nie licząc kosztów, nawet na emeryturze, nie mam na to czasu.

W swoim zbiorze, nie mam prawie wcale, polskich etykiet przedwojennych. Od samego początku nie nastawiałem się na ich zbieranie. Początkowo, ze względu na koszty i małą podaż na rynku filumenistycznym. Potem już celowo, wychodząc z założenia, że lepiej skupić się na tym, co jest dostępne i bardziej mnie interesuje. Tak mam tych etykiet zaledwie 30. Nawet „złotej serii” z polskimi zabytkami nie mam w komplecie – brakuje mi etykiety z widokiem Kolumny Zygmunta w Warszawie. Może to i niedbalstwo z mojej strony, bo gdybym bardziej się postarał, to etykieta ta była i jest w zasięgu moich możliwości. W okresie międzywojennym, wydano w Polsce tylko dwie serie etykiet „Stroje ludowe” w trzech wariantach /w sumie 50 etykiet/ i właśnie „złotą serię”.

Oprócz polskich etykiet jednopłaszczyznowych w różnych wymiarach i rodzajach, mam w swojej kolekcji około 1000 sztuk całostek – tylko w wymiarach + – 11.5 x 5.5 cm, w zasadzie skatalogowanych i umieszczonych w odpowiednich pudełkach, które zamówiłem kiedyś u stolarza. Nie są one szczytem elegancji, ale i stolarz nie był najlepszy. Dużą część tych całostek z fabryk, które zaprzestały już działalności, przechowuję w kartonach na strychu, zresztą jak również, kilka tysięcy dubletów i całostek w wymiarach nietypowych, których w zasadzie nie zbieram. Chyba, że stanowią ciekawe serie. Takie serie, produkują, mnożące się prywatne wytwórnie np. „PAW w Suchym Lesie k. Poznania, „Wołoszyn” w Warszawie, „Urszula” w Kolonii Muszyn k. Gorzanowa czy też „BL Match” i wiele innych. Nie są one jednakże dla mnie wielką potrzebą i mogę je w każdej chwili wymienić na inne brakujące mi etykiety.

Kolejną częścią zbioru „Polska”, są etykiety książeczkowe, których mam kilkaset sztuk. Zbieram tylko książeczki, produkowane przez „państwowe” fabryki i ujęte w dostępnych katalogach. Inne a są ich setki wzorów, odkładam do kartonów i lądują na strychu, jako materiał wymienny. Mam ich w sumie kilka tysięcy.